Siedem lat temu, w 2018 roku, stanąłem w obliczu ewakuacji z małego portugalskiego miasteczka Mortágua, położonego na północ od Coimbry, gdy pożary trawiły pobliskie lasy i zarośla.

Dzień rozpoczął się całkiem normalnie. Podczas gdy pojawiały się liczne doniesienia o pożarach płonących na południe od Mortágua, niewiele wskazywało na to, że coś szczególnie niepokojącego zbliża się w naszą stronę. Bycie na bieżąco z sytuacją było stosunkowo łatwe dzięki internetowi i Google Maps. Większość pożarów płonęła na południe od osady, więc zaplanowałem kilka potencjalnych dróg ucieczki, gdyby zaszła taka potrzeba.

Na szczęście zwróciłem uwagę na rady portugalskich władz, które radziły ludziom spakować bagaż awaryjny na wypadek konieczności ewakuacji. Moje miejsce zakwaterowania było otoczone przez połączenie suchych zarośli, starożytnych drzew oliwnych i suchej roślinności. Czułem się więc nieco bezbronny. Z tego powodu moje torby zostały należycie spakowane i bezpiecznie przechowywane w bagażniku mojego samochodu, wraz z zapasem wody pitnej i innymi niezbędnymi zestawami.

Szczerze mówiąc, wszystkie psy, które widziałem, wydawały mi się całkiem zdrowe, gdy leniwie kładły się, dysząc i dryblując w zalanym słońcem cieniu najbliższego drzewa oliwnego. Szczerze mówiąc, było bardzo niewielu Anglików, którzy kwestionowali lokalne normy, a ci, którzy byli obecni, byli znacznie bardziej skłonni do przyłączenia się do wielkiego popołudniowego chill-outu. To jest Portugalia; integracja z miejscową ludnością nie jest nakazana niczym więcej niż absolutną świadomością, że to po prostu ma sens.

W końcu nadszedł zmierzch, a czyste błękitne niebo zostało stopniowo zastąpione przez oszałamiające różowe i pomarańczowe odcienie, gdy płonące słońce opadło jeszcze bardziej pod horyzontem. Pojawiające się dzieci, początkujący Ronaldos grający w piłkę nożną w chłodnym wieczornym powietrzu, gdy zmierzch stopniowo zastępowany jest elektrycznym oświetleniem ulicznym i metronomicznym ćwierkaniem świerszczy.

Miejsca siedzące na zewnątrz w kawiarniach stopniowo zapełniają się lokalnymi rodzinami rozmawiającymi i śmiejącymi się, gdy nadrabiają zaległości w wydarzeniach dnia. Ale jeden temat jest najważniejszy. Pożary. Mówi się, że pożary zmierzają w naszą stronę.

A potem nagle się pojawiły. Pomarańczowy odcień rozświetlił niebo, zmieniając lokalne wzgórza w ciemne sylwetki usiane światłami z domów ludzi. Według moich szacunków pożary były wciąż oddalone o kilka mil, ale GNR nie byli co do tego przekonani. Zarówno GNR, jak i lokalni Bombeiros szacowali, że płomienie mogą pojawić się na obrzeżach wioski w ciągu dwóch lub trzech godzin, więc zalecali, abyśmy wszyscy pozostali na miejscu i nie zapuszczali się nigdzie, gdzie nie jest to absolutnie konieczne. Zamknięto nawet niektóre drogi prowadzące z wioski.

Z migającymi niebieskimi światłami i syrenami wokół nas, a także grupami lokalnych mieszkańców stojących i nerwowo rozmawiających przed domami, czułem się teraz dość zdenerwowany. Postanowiłem podjechać samochodem do pobliskiego punktu widokowego, tuż za wioską, aby samemu ocenić sytuację. Byłem zszokowany widokiem postępujących ścian ognia, które szybko zbliżały się w moim kierunku. W ciemności ogień wyglądał o wiele gorzej, ale nie były to małe płomienie. Gdy tylko zdobyły potrzebne paliwo, płomienie rozbłysły w wysokie na 15 stóp arki szalejącego ognia. Nagle stało się to naprawdę bardzo realne.

Pamiętając o tragicznych wydarzeniach, które miały miejsce w pobliskim Pedrógão Grande zaledwie rok wcześniej (2017), nie miałem już ochoty zostawiać swojego losu w rękach nieznajomych. Z mieszanymi wiadomościami od GNR i innych pracowników, którzy byli wyraźnie wstrząśnięci rozwijającymi się wydarzeniami, nadszedł czas, aby zabrać stamtąd mój chudy tyłek - natychmiast!

Cały mój dobytek był już w samochodzie, więc wszystko, co musiałem zrobić, to jak najszybciej wyjechać z miasta. Niebo świeciło już na pomarańczowo, a płomienie były coraz bliżej.

Niestety, ku mojemu przerażeniu, GNR zamknęło wszystkie drogi wjazdowe i wyjazdowe z wioski. Z dymem unoszącym się w powietrzu jak mgła - to stawało się niezwykle przerażające.

Wtedy, jakby za sprawą jakiejś dziwnej magii, wiatr ucichł i całkowicie zmienił kierunek. Kłęby dymu zniknęły, a intensywność płomieni, które szalały wokół nas przez wiele godzin, zmalała. Nerwowy gwar ludzi na ulicach i szczekanie psów ustały, a zwykły spokój wioski stopniowo przeniknął z powrotem na starożytne brukowane ulice. Ponownie słychać było tylko świerszcze, gdy ludzie w końcu wycofali się do swoich domów.

W ciemnej oddali wciąż widziałem niebieskie migające światła, gdy bombeiros nadal tłumiły żar głęboko w pobliskich lasach. Ale tym razem katastrofa została zażegnana. Graças a Deus.